poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rimbaud - Rimbaud (2015)

Rimbaud

Tomasz Budzyński - voice
Mikołaj Trzaska - horns
Michał Jacaszek - electric power

Rimbaud

GRAM1502




By Bartosz Nowicki

Sama obsada twórców tego przedsięwzięcia może budzić ekscytację. Trzej niezwykle doświadczeni, utalentowani i uznani, także poza granicami naszego kraju muzycy: Mikołaj Trzaska, Tomasz Budzyński i Michał Jacaszek oddają hołd jednemu z bodaj najbardziej charyzmatycznych poetów w historii. Podziwianemu i znienawidzonemu Arthurowi Rimbaud. Ta mieszanka wybuchowa, która ponad miesiąc temu eksplodowała ze spodziewanym hukiem, zasłużenie wywołała wielkie emocje wśród słuchaczy i recenzentów. 

Ścieżka dźwiękowa przygotowana przez super-trio Jacaszek-Trzaska-Budzyński z pewnością obudziłaby Paryż, będąc adekwatnym akompaniamentem dla niesionego karnawałowym szałem pijanego korowodu, wylewającego się z zaułków i rynsztoków francuskiej stolicy, opisywanego z namiętnością przez Rimbauda ("Paryż się budzi"). Bluźnierstwo, pogarda dla piękna, zgniły oddech nieboszczyka, fascynacja brzydotą, dekadentyzm, witalizm i taniec śmierci, ujęty w kwiecistość słowa został przez muzyków przytoczony z przepychem, zamieniając bogactwo słów w bogactwo dźwięków.

Za stronę muzyczną tego przedsięwzięcia odpowiada przede wszystkim Michał Jacaszek, który po wyciszonym "Katalogu drzew" uderza tu z brutalnością, o którą do tej pory ledwie ocierały się jego solowe kompozycje. W aranżacjach nie brakuje stałych elementów jego producenckiego warsztatu, a posługuje się nim według tego samego modelu co w autorskich nagraniach, zderzając intymność ciszy z gwałtem hałasu. Preparowane lub zarejestrowane żywe instrumenty, (tu wyciszający i liryczny fortepian), po których z reguły następuje wybuch cyfrowego hałasu unoszonego transowym krokiem ciężkich dropów, to przepis ogrywany już na wiele sposobów przez Jacaszka. To również, wypisz wymaluj, schemat wydrenowanej już estetyki power electronics, której chyba najbardziej rozpoznawalnym ambasadorem jest Ben Frost.

W tym burzliwym zgiełku hałaśliwych faktur i przysadzistej motoryki świetnie odnajduje się Mikołaj Trzaska. O jego kunszcie niech świadczy fakt, że niemal w każdym z utworów posługuje się inną artykulacją, chętnie wymieniając klarnety z saksofonami. Zdarza mu się wręcz "ryczeć", aby przebić się pośród szalejących noise'ów Jacaszka ("Armata", "Jesteście fałszywymi murzynami"). Innym razem jego wypowiedź przybiera formę transowo-plemienną, idealną wręcz dla niskich skal klarnetu ("Potop"). Zaprasza też słuchaczy do dekadenckiego walca w "Matinee d'ivresse" i hipnotyzuje mięsistymi burdonami ("Phrases"). A pozostawiony mu skrawek przestrzeni wykorzystuje z niezwykła brawurą. 

W pierwszych chwilach na wieść o zawiązaniu się projektu Rimbaud i jego składzie personalnym, moje obawy skupiły się na obsadzie wokalu, za którym stanął inicjator całego przedsięwzięcia Tomasz Budzyński. To nie pierwszy przypadek, w którym aranżacja wokali, jak i sama barwa wokalistów w projektach z pogranicza sludge i power electronic budzi u mnie mieszane odczucia. Nie rzadko chcąc osiągnąć ekstremalną intensywność wokaliści w swoim zacięciu wypadają nazbyt groteskowo. Przykładem niech będzie grupa The Body i ich ostatni album "I Shall Die Here". Również wokalizy Budzyńskiego są motywem będącym dla mnie największym dysonansem projektu Rimbaud. W oswojeniu tego kluczowego elementu płyty nie pomaga na pewno afektacja, z jaką wokalista wyrzuca z siebie strofy poezji. Rozbuchana charyzma Budzyńskiego, przeniesiona żywcem z punkowego depozytu Armii, niebezpiecznie balansuje na granicy zmanierowania, przerysowania i patosu. Sęk jednak w tym, że trudno wyobrazić sobie lepszą interpretację awanturniczej poezji Rimbaud, niźli dramatyczny skowyt szaleńca, w jakiego wciela się Budzyński. Po kilkunastu przesłuchaniach zdołałem pogodzić się z jego manierą, co pozwoliło mi na pełniejszą i przyjemniejszą recepcję albumu.

Projekt Rimbaud łączy trzy wcale nie tak bliskie sobie muzyczne światy i jest poniekąd spełnieniem mojego marzenia o usłyszeniu kooperacji Bena Frosta z Matsem Gustafssonem. Michał Jacaszek z Mikołajem Trzaską owo wyobrażenie o sesji dwóch muzycznych rzeźników realizują z nawiązką. Sęk w tym, że w moim marzeniu nie było miejsca na głos. Ale to pomimo wokalnego skansenu, jaki w motoryczną estetykę power electronics wprowadza wokalista Rimbaud, właśnie on może czuć się największym beneficjentem sukcesu tej płyty. To na Budzyńskim bowiem spoczęła największa odpowiedzialność i to on jako pomysłodawca projektu, a przede wszystkim interpretator i wykonawca słów poety, został wystawiony jako pierwszy na krytykę. Odwaga artystyczna pozwoliła mu jednak zrealizować się w tak dla jego twórczości ekstremalnie odmiennych rejonach muzycznych. Świetna praca kolektywna z pewnością obroniła ten koncept, zamazując jego słabe punkty, pozwalając skupić uwagę na muzycznym rozmachu przedsięwzięcia.

Słowa Rimbaud chyba nigdy jeszcze nie wybrzmiały tak donośnie, bo nawet znany z upodobania do ekstremalnych form wyrazu John Zorn uciekł swoją interpretacją poezji Francuza w wykoncypowaną fabularyzację (Tzadik, 2012). Trio Budzyński/Trzaska/Jacaszek ze szczerością i charyzmą zrealizowało swój autorski plan, z tarczą wychodząc z konfrontacji z lawiną oczekiwań i wyobrażeń publiczności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...